references
244 R E F L E K S J E
PO DEBACIE W ZAMKU KRÓLEWSKIM W WARSZAWIE...
– a zwłaszcza wykonujący w jego imieniu te zadania architekt miejski – nie ma wpływu na zachowania wielu podmiotów będących gestorami w obszarze jednego urbanistycznego wnętrza. Może mieć wpływ na zachowanie inwestorów realizujących taką czy inną kubaturę, może wpływać na kształt inwestycji publicznych, np. urządzenia ulicy czy placu, jeśli akurat miasto gotowe jest w danym wnętrzu inwestować. Ale z reguły inwestycje publiczne realizuje się w innej logice – nie w logice urbanistycznego wnętrza. Zatem nie ma kto realizować polityki „melioracji jednostki krajobrazowej”, polityki rozumianej jako jeden całościowy proces. Lepsze efekty osiąga się poprzez przeprowadzenie z góry założonej całościowej akcji, czyli zdecydowanej przebudowy albo poważnej nowej inwestycji. Tylko, że wtedy „metoda Bogdanowskiego” nie działa. Według niej w gruncie rzeczy nie sposób zaprojektować nowej dominanty, najwyżej nowe akcenty. Te rozważania nad „metodą Bogdanowskiego” uzmysławiają złożoność pojęcia architektury krajobrazu – maksymalizm, czy może nawet utopijność jej celów i nieadekwatność narzędzi. Nie należy tych słów rozumieć jako sugestii, by zaprzestać „pracy nad krajobrazem”, wręcz przeciwnie. Chodzi tylko o to, by podkreślić, że krajobraz w pewnym sensie produkujemy my wszyscy, a odpowiedzialność za jego stan jest zbiorowa. Dziś nie ma sporu co do tego, że stan krajobrazu mówi bardzo wiele o stanie państwa i o poziomie cywilizacyjnym społeczeństwa – o jego możliwościach ekonomicznych, kulturowych aspiracjach i stanie prawa. Nie ma też sporu, że krajobraz jest wypadkową działania bardzo wielu aktorów i wielu czynników. Współkształtują go zarówno rolnicy, leśnicy, drogowcy, inżynierowie telekomunikacji, deweloperzy, konserwatorzy zabytków, urzędnicy od gospodarki wodnej, jak i samorządowcy, a pewnie najostrzej specjaliści od reklamy zewnętrznej. Obawiam się jednak, że wkrótce nie będzie także sporu o to, że stajemy się krajem chaotycznego i zdewastowanego krajobrazu. Że stajemy się po prostu coraz brzydszym krajem. Jest to diagnoza straszna w tym sensie, że krajobraz jest niezwykle czułym sejsmografem. On ujawnia te wstrząsy, które mogą pojawić się za chwilę. Tak stało się w architekturze, kiedy to polska architektura sakralna z przełomu lat 80. i 90. pokazała, że za chwilę będzie kryzys w polskim kościele.